Sunęliśmy pomiędzy chmurami, mijając się z tymi smokopodobnymi stworzeniami. Odstraszał je ogień wokół nas. Próbowałam im się bliżej przyjrzeć. Wszystkie omijały nas szerokim łukiem, spoglądając wrogo w naszą stronę, czasem wydając z siebie warknięcia, pomruki... czy inne bliżej niezidentyfikowane dźwięki. Wyglądały jak ten, tylko, że czarne:
<mam nadzieję, że dobrze się wczytało, jest tu taki niebieski, burzowy smoko-ptak/feniks>
Jeden z nich, sunął prosto na nas. Był zdezorientowany i prawdopodobnie chory. Przeleciał przez krąg ognia wytworzony przez Marcusa i wpadł na nas z impetem. Marcus (w swojej smoczej wersji) zachwiał się i zniżył lot o kilkanaście metrów. Nie zdołałam utrzymać się jego szyi i próbowałam złapać gon, ale nie udało mi się to. Zaczęłam spadać. Zbliżałam się do ziemi coraz szybciej. Marcus ruszył za mną, próbując zwiększyć prędkość. Przeleciał pode mną i spadłam na jego grzbiet, tuż nad powierzchnią ziemi. Zajęło mi chwilę, by odetchnąć, a basiorowi, aby wrócić do poprzedniej wysokości lotu.
-A nie mówiłem, żebyś się trzymała! - prychnął.
-Nic mi nie jest. Dzięki, że pytasz- odpowiedziałam z ironią, na co uśmiechnął się cwanie. - No i dzięki za ratunek - dodałam cicho, a jego uśmiech zmienił się w troskliwy.
Odwrócił wzrok przed siebie.
Po niedługim czasie wylądowaliśmy w obcym mi dotąd miejscu. Zeskoczyłam z jego grzbietu, rozglądając się dookoła, a on przybrał wilczą postać.
Był to zamek lub kościół na wzgórzu, otoczony lasem, oświetlany światłem księżyca w pełni. Raczej to, co z niego zostało. Budynek był stary, ale nie całkowicie w ruinie. Prezentował się okazale. Robił wrażenie swoją majestatycznością. Na pewno kiedyś był piękny... Teraz, cóż, kwestia gustu. Ze środka biło czerwone światło.
-Tędy - powiedział Marcus, a ja ruszyłam za nim.
W środku przywitał nas chłód, a mnie przeszedł dreszcz. Sufity były bardzo wysokie, z okazałymi żyrandolami, zwisającymi na długich sznurach. Na ścianach wisiały różne obrazy. Stało tam kilka mebli, poprzykrywanych białymi, poszarpanymi prześcieradłami. Jedynie kanapa z czerwoną tapicerką w złote ornamenty była odkryta. W oknach, które się jeszcze zachowały, były witraże. Na górę prowadziły masywne schody. Marcus zaprowadził mnie po nich, a później po drabinie na szczyt wieży. Zanim zdążyłam się zorientować, skoczyła na mnie Sunshine.
-Yuki, nic Ci nie jest! - powiedziała, przytulając mnie.
Gdy już mnie puściła, rozejrzałam się wokół. Byli tu jeszcze Nicole i Levi. Zmarszczyłam brwi.
-Reszty nie znaleźliśmy - wyjaśniła ponuro Sun.
Zebraliśmy się w kółko i opowiadaliśmy sobie, co się z nami działo. Wszyscy słuchali uważnie mojej opowieści, a ja ich. Dowiedziałam się przede wszystkim, co robili Sun, Marcus i Nicole. Znaleźli to niezamieszkałe przez ludzi (i stwory) miejsce. Mimo wszystko staraliśmy się być ostrożni, mogą nas wytropić. Nicole była ranna i nieprzytomna, leżała w rogu. Sun i Marcus opiekowali się nią, po tym, jak ją odbili od tamtych... demonów. Co do Leviego, znaleźli go po drodze i zabrali ze sobą.
Ustaliliśmy, że na samym początku trzeba znaleźć pozostałych, to jest: Fire, Zeusa i Picalla. Nastąpiła żywa rozmowa, każdy miał swoją teorię na temat dzisiejszych wydarzeń.
-Ja sądzę, że oni chcą odebrać nam... właściwie nie wiem, tereny, życie. Zaatakowali nasz świat i chcą się nas pozbyć. Kim lub czym oni są? I skąd są? - powiedział któryś z wilków.
-Może to duchy, zjawy lub demony? Chcą nas ukarać za nasze grzechy? - zaproponował ktoś inny.
-A jeśli byłyby to kukły w rękach kogoś stojącego na wyższym szczeblu, kogoś dyrygującego, wpływowego? Naszego wroga, który próbuje nas zniszczyć, za pomocą swojej armii? Być może chce pozbyć się wszystkich wilków, nie tylko nas - powiedziałam.
Zastanawialiśmy się jeszcze, ale były to tylko nasze przypuszczenie, niepoparte dowodami. Zmęczeni ułożyliśmy się spać, nie schodząc z wieży.
-Może to czyiś sen - powiedziałam cicho. - Czyiś koszmar... - dodałam.
Nie byłam pewna, czy ktoś to usłyszał. Zamknęłam oczy i odpłynęłam do krainy Morfeusza.
<Marcus?>